Duda Erwin (1911-1942)

Opublikowano: poniedziałek, 16 luty 2015 16:34
Odsłony: 12535

ks. Erwin Duda (1911-1942) 

 Urodził się 1 września 1911 roku w Pruchnej w powiecie cieszyńskim. Rodzicami byli Karol i Marianna zd Michalczyk. W Pruchnej ukończył 5 klas szkoły ludowej po czym w 1922r wyjechał na dalsze kształcenie do polskiego gimnazjum w Bielsku. Świadectwo dojrzałości uzyskał 20 maja 1931 roku. Do święceń kapłańskich, które otrzymał 28 czerwca 1936 roku przygotowywał się na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz w Śląskim Seminarium Duchownym. Posługę duszpasterską zaczął pełnić w Boguszowicach, a od 1 września 1936 rozpoczął posługę w Radlinie przy kościele św. Marii Magdaleny. W połowie listopada został przeniesiony do posługi w Ustroniu. 23 kwietnia 1940 roku został jednak aresztowany przez gestapo i odwieziony do aresztu w Cieszynie skąd trafił do obozu w Dachau, numer obozowy 21961 . Oficjalnie jako datę śmierci podaje się dzień 3 lutego 1942 roku. Poniższy tekst mówi jednak ogólniej, wyznaczając dzień śmierci na połowę stycznia 1942 roku w KL Dachau.

Nazwisko księdza Erwina Dudy znalazło się wśród dwudziestu kapłanów na liście męczenników II wojny światowej, którą Diecezja bielsko-żywiecka przedstawiła Stolicy Apostolskiej do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego.

 

Teksty zamieszczone poniżej i opisujące księdza Erwina Dudę:

"OPOWIEŚĆ FAMILIJNA RODU DUDÓW" autor Karol Duda

"Z Chrystusem przez życie" nr 31 Gościa Niedzielnego str 188 z 31 lipca 1949 roku 

Praca seminaryjna - ks. Erwin Duda autor ks. Antoni Paszek


Tekst zamieszczony w książce "OPOWIEŚĆ FAMILIJNA RODU DUDÓW" autor Karol Duda

Erwin Duda, ur. 01.09.1911 r., syn Karola i Marianny

Jako najstarsze dziecko w rodzinie najwięcej po­magał rodzicom w pra­cach domowych i polowych, a również w edu­kacji młodszego rodzeń­stwa. Po 6 klasach szkoły powszechnej w Pruchnej uczęszczał do 8-letniego Gimnazjum Humanistycz­nego w Bielsku. Po uzy­skaniu świadectwa dojrza­łości - matura, kierowany wewnętrznym powoła­niem, podjął studia teologiczne w Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Święcenia kapłańskie otrzy­mał 28.06.1936 r. w katedrze Chrystusa Króla w Katowi­cach. W następnym dniu, 29.06.1936 r., w święto Piotra i Pawła, odbyła się uroczystość prymicyjna w Pruchnej. Po wielu przygotowaniach przyszedł wreszcie dzień wiel­kiego święta nie tylko dla najbliższej rodziny, ale i dla całej społeczności Kościoła w Pruchnej. Liczny był udział rodziny, krewnych, sąsiadów i księży w procesji, która przeszła z domu rodzinne­go prymicjanta do kościo­ła parafialnego w Pruch- nej. W barwnym orszaku szła młodzież Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej ze swym sztandarem, gospodynie w śląskich strojach, dziew­czynki w białych strojach, które tworzyły szpaler, a dalej krewni i znajomi. Wzdłuż całej drogi (ok. 1 godz.) uczestnicy śpiewa­li litanie i pieśni religijne. W uroczystej atmosferze od­prawiona została msza św. Dziękczynne „Te Deum”, bło­gosławieństwo, gratulacje i życzenia dla młodego kapłana.

Po uroczystości w kościele zaproszeni goście wraz z sze­roką rodziną przeszli do domu rodzinnego na przyjęcie. W piękną pogodę, przy suto zastawionych stołach - na wolnym powietrzu - zasiedli wszyscy do spożywania posił­ków. Jak zaznaczył ks. Mokros - uczestnik: „Cała uroczy­stość prymicyjna odbyła się w duchu Bożym”.

Z pełnym zapałem udał się ks. Erwin na pierwszą placów­kę duszpasterską do Boguszowi koło Żor. Z relacji miesz­kańców Boguszowie wynika, że „ks. Erwin Duda w czasie swojego niedługiego pobytu zyskał sobie całkowitą sympa­tię parafian. Organizował wycieczki piesze z młodzieżą i dorosłymi. Był bardzo towarzyski, pełen werwy życiowej i humoru. Pociągnął całkowicie za sobą młodzież”.

Po kilkutygodniowym pobycie w Boguszowicach otrzymał dekret na wikarego do parafii św. Marii Magdaleny w Ra­dlinie, gdzie pracował od 22 sierpnia 1936 r. do listopada 1939 r. Również w Radlinie zasłużył sobie na szacunek, wdzięczność i miłość parafian.

W dwa miesiące po wybuchu II wojny światowej ks. Er­win został przeniesiony do parafii pw. św. Klemensa w Ustroniu. Niedługo cieszył się jednak tą placówką. W dniu 23.04.1940 r. został aresztowany przez gestapo i osadzony najpierw w obozie przejściowym w Cieszy­nie, a po miesiącu - w maju 1940 r. - deportowany do kamieniołomów w Mauthausen-Gusen. Siedmiomiesięczny pobyt w nieludzkich warunkach i ciężka praca dopro­wadził jego organizm do wycieńczenia i wyniszczenia. W grudniu 1940 r. przeniesiony był wraz z innymi kapła­nami do KC w Dachau. Ks. H. Malak Londyn, Veritas 1961, t. I, str. 229) pisze: „Transporty z Mauthausen i Gu­sen do Dachau przedstawiały istny obraz nędzy ludzkiej. Toteż koledzy stamtąd są tak potwornie wychudzeni, scho­rowani, że sprawiają wrażenie cieni, a nie ludzi...”.

„Są to wszystko kapłani w wieku od 27 do 40 kilku lat. Patrząc na te przygarbione szkielety, wychudłe twarze, w których świecą się niezdrowym blaskiem zapadłe oczy, trudno powstrzymać łzy. Co z tych młodych niedawno kwitnących zdrowiem ludzi zrobiły miesiące pracy w ka­mieniołomach”. Wśród nich był również ks. Erwin Duda.

Dwa lata przebywał jeszcze w obozie Dachau i zmarł z wycieńczenia 3.02.1942 r. Z „rewiru”, gdzie w końco­wej fazie życia był umieszczony, pisał do kolegów swój ostatni list:

„Kochani Koledzy! Już do was nie wrócę. Siły mnie opadają. Chcę dopełnić ofiary życia, jakiej zażądał ode mnie Chrystus. Manete in dilectione - trwajcie w miłości Chrystusowej. Niech ks. Kałuża ze Skoczowa zawiezie mojej matce i ojcu ostatnie ucałowania rąk i podziękuje im za wszystko. Niech powie kochanej matce, by pogodziła się z wolą Bożą w tej bolesnej ofierze swego syna. A was koledzy i przyjaciele proszę o modlitwę. Chciałbym jeszcze żyć. Dopiero sześć lat jestem kapłanem, ale jeśli Bóg woła, idę chętnie. Żegnam was na zawsze, ofiaruję za was moje życie i przyrzekam być orędownikiem u Boga

Uwaga: Istnieje oddzielna, dość obszerna praca semina­ryjna na temat ks. Erwina Dudy - opracowana przez ks. Antoniego Paszka.

do góry


 

tekst z numeru 31 Gościa Niedzielnego str 188 z 31 lipca 1949 roku)

 

Z Chrystusem przez życie
śp. ks. Erwin Duda z Pruchnej

 

Po wyzwoleniu Dachau przez wojska amerykańskie, powołano do życia Komisją kulturalno-oświatową z Gustawem Mor­cinkiem na czele. Zadaniem jej było zbieranie opisów groźnych przeżyć i po­staci bohaterów, jakie przesunęły się przez obóz.

    Nie zapomnieć o ks. Erwinie Dudzie ze Śląska — mówili duchowni i świeccy — to kapłan pełen prostoty i prawdziwej miłości Chrystusowej.

Niezmiernie zdziwiła mnie taka opinia. Postanowiłem czegoś więcej dowiedzieć się od kolegów, którzy byli z nim w Gu­sen, a potem w szpitalu obozowym w Dachau.

     Wy, Ślązacy, możecie być dumni z ks. Erwina. Można go spokojnie postawić obok ks. Biskupa Kozala z Włocławka, ks. Frelichowskiego z Pomorza i O. Kar­melity Januszkiewicza z Krakowa (pierwszy zginał jako męczennik, drudzy odda­li życie za braci Polaków na blokach tyfuśniczych) — mówili koledzy.

Ks. Maj dodał uwagę, którą sobie za­notowałem:

    Erwin to serdeczny mój przyjaciel. Wspominam go jako człowieka niezwy­kłego hartu ducha, niespotykanej pogody w znoszeniu cierpień, całym młodym ser­cem złączonego z Bogiem.

Czy powyższa ocena odpowiada rze­czywistości?

Przytoczę kilka fragmentów z jego życia w obozie i na wolności pozostawia­jąc każdemu własny sąd.

Kamieniołomy Gusen. Słońce piecze z niezwykłym żarem. Długim wężem snują się zaczadzeni więźniowie, niosąc kamie­nie i odłamki skał na ramionach. Wśród nich widać ks. Erwina. Słania się nieraz pod ciężarem, lecz nie narzeka. Modli się i podtrzymuje Innych: „Módlcie się wiele, a Bóg wam pomoże". Wieczorem, po ca­łodziennej pracy, nie spoczywa, spowia­da słabych na duchu braci-Polaków, za­chęca do wytrwania, błogosławi.

Dachau, blok 30, izba pierwsza. Ostat­ni gong. Gasną światła. Ks. Frelichowski półszeptem odmawia modlitwy wieczorne, a Erwin podaje kilka myśli do rozważa­nia na następny dzień. Wielkie wrażenie wywarła na nim książka „Serce Jezusa a Kapłaństwo". Miał ja całą w streszczeniu. Z niej czerpał nauki, które użyźniały dusze, uzdalniały je do wyższych lotów.

Noc pogrąża wszystkich w śnie. Tylko ks. Erwin nie zasypia, straszliwie kaszle. W swej delikatności, nie chcąc przeszka­dzać sąsiadom, wychodzi do przedsion­ka, gdzie męczy go całymi godzinami ka­szel." Rano na równi z innymi, idzie do pracy.

    Dlaczego nie idziesz do szpitala obozowego? — zachęcali koledzy.

    Gdy pójdę, to już nie wrócę...

Wkrótce nowa, gwałtowna fala cierpień miała pogrążyć go w swych głębinach.

Wigilia Bożego Narodzenia 1941 roku. Na izbie ponuro i smutno. Przemówienie blokowego wywarło przygnębiające wra­żanie. Do głowy cisną się wspomnienia o wieczerzy w domu, o troskliwej matce, choince... Serce skurczyło się bólem, w oczach zaperliły się łzy. Nagle nastrój się rozjaśnia. Do izby wpada Wicek.

     Mam Pana Jezusa! Przygotujcie się do Komunii św.

Iskry radości zabłysły w oczach.

    Boże Dzieciątko nas nie opuściło!

Wszyscy modlą się w skupieniu, zwolna nucą kolędy. Ks. Erwin klęczy miedzy łóżkami zatopiony w serdecznej rozmowie z Bogiem.

    Chodź, Erwinie, zagraj coś Dzieciątku! – Po chwili wstaje, bierze organki, wygrywa Panu Jezusowi śliczne pastorałki i góralskie piosenki; jak pastuszkowie w betlejemskiej stajence. Zmienia się na­strój, w sercach rodzi się błogie uczucie radości...

Ostami list pożegnalny. Chrystus pro­wadzi ks. Erwina po ostrej ścieżce pokut­nej do coraz większego wyniszczenia. Pra­cuje w komandzie „Luftschutzkeller". Cięż­ka praca i zimno przechodzące do szpiku kości, odbiera wielu więźniom zdrowie.' Ks Erwin słabnie z dnia na dzień, go­rączka wzrasta. W początkach stycznia przyjęto go do szpitala obozowego. W pierwszym liście do kolegów pisze: „Za późno, nie ma dla mnie ratunku, módlcie się za mnie".

Choroby nabawił się w czasie słynnej „kuracji na świerzb", kiedy przy trzaska­jącym mrozie trzymano ich bez odzienia i głodzono. Ks. Erwin chorobę znosi ze spo­kojem, z poddaniem się woli Bożej. Kie­dy świeca życia dopalała się zupełnie, z trudem pisze ostatni list, który przyjaciel jego, ks. Maj, zachował w urywkach:

„Koledzy Kochani! Już do Was nie wró­cę. Siły mnie opadają. Chcę dopełnić ofiary życia, jakiej zażądał ode mnie Chrystus. Manete in dilectione — trwaj­cie w miłości Chrystusowej. Niech ks. Ka­łuża ze Skoczowa zawiezie mojej matce i ojcu ostatnie ucałowanie rąk i podzię­kuje im za wszystko. Niech powie kocha­nej Matce, by zgodziła się z wolą Bożą w tej bolesnej ofierze swego syna. A Was, Koledzy i Przyjaciele, proszę o modlitwę. Chciałbym jeszcze żyć. Dopiero 6 lat jestem kapłanem, ale jeśli Bóg woła, idę chętnie. Żegnam Was na zawsze, ofiaruję za Was moje życie i przyrzekaj, być orędownikiem u Boga..."

Gdy list czytano kolegom, niewymowna cisza napełniła izbę, a głębokie wzrusza­nie ogarnęło wszystkich. Tak rozstaje się z życiem kapłan: pisze o miłości Chry­stusa, bo sam tą miłością był przepeł­niony.

Rodzice pojechali do Dachau, by popatrzeć na zmarłego syna i niemym spoj­rzeniem pożegnać się z nim na zawsze. Powiedział kiedyś Bossuet: „Skoro Bóg chce mieć jakieś dzieło całkowicie swoim, doprowadza w nim wszystko do wyniszczenia i nicości".

Tak było z ks. Erwinem. Wyniszczał się całkowicie i spłonął jak całopalna ofiara z miłości do Chrystusa. — Skąd brał tę postawę pokornego triumfatora wśród cier­pień i gromów? Tajemnica leży w owym związku ze Zbawicielem. Człowiek zno­szący w cichości cierpienia i bóle wznosi się co dzień na wyższy stopień miłości i zjednoczenia z Bogiem. Na takich wyży­nach znajdował się ks. Erwin. Stąd pły­nęła jego wielkość.

Wiara pełna prostoty i bezpośredniości opromienia całe jego życie. Jako dziecko i jako młodzieniec zwraca na siebie uwagę. „Spośród 9 dzieci Erwin był naj­lepszym" — oświadczył ojciec w rozmo­wie ze mną.

Ks. Ferdynand Szubert, który 30 lat był proboszczem w Pruchnej i znał go od dziecka, taką do świadectwa moralności dodał uwagę: „Jest mi znany jako młodzieniec uczciwy, chętny w spełnianiu obowiązków religijnych, troskliwy o cześć i chwałę Bożą. Należałoby życzyć sobie, żeby wszyscy alumni tymże duchem byli napełnienie, a Kościół zyskałby bardzo wiele".

Inny proboszcz, zastępca ks. Szuberta, wydaje o nim takie świadectwo: „Jest zawsze bardzo chętny do pomocy i bar­dzo religijny. Posiada wszystko, czego wymaga się od kapłana, świeci wszystkim w parafii dobrym przykładem".

W Radlinie, gdzie przez 3 lata był wika­rym, zdobył serca wszystkich wzniosłością; głoszonych nauk i przykładem świętego życia.

„To anioł w ludzkim ciele" — mówiono powszechnie.

Ks. Erwin kochał rodzinne strony, swój Śląsk Cieszyński. Chętnie opowiadał o życiu górali, ich zwyczajach i potrzebach. Kochał przyrodę, z umiłowaniem i zachwy­tem spoglądał na przepiękne śląskie Be­skidy, na szafirowy Stożek, Czantorię, czy Baranią. — Nie wrócił do nich... nie spo­czął w swej ojczyźnie, za którą tak tę­sknił...

In brevi explevit tempora multa — Stawszy się w krótkim czasie doskonałym, przeżył czasów wiele.

Ks. Erwin Duda urodził się 1 września 1911 roku w Pruchnej. W 1931 r. kończy gimnazjum humanistyczne w Bielsku, w 1936 r. zostaje wyświęcony na kapłana. Sześć tygodni jest wikarym w Boguszowicach, od 22 sierpnia 1936 do listopada 1939 toku pracuje jako wikary w Radlinie. Po wypadkach wrześniowych przeniesio­ny do Ustronia, w kwietniu 1940 roku aresztowany, miesiąc przebywa w więzie­niu w Cieszynie, a następnie w obozie koncentracyjnym Mauthausen — Gusen i Dachau, gdzie umiera w połowie, stycznia 1942 roku.

Ks. Konrad Szweda.

do góry


 

 

Praca seminaryjna

Antoni Paszek - Ks. Erwin Duda,

Kraków 1970

Wstęp

            Celem niniejszej pracy nie było nakreślenie wyczerpującej biografii śp. Ks. Erwina Dudy. Naczelnym zadaniem tej pracy było zebranie jak najwięcej wiadomości i dokumentów dotyczących życia, działalności duszpasterskiej a zwłaszcza przyczyn aresztowania, pobytu w obozach i śmierci śp. Ks. Erwina Dudy.

            Podstawę dla tej pracy stanowią wspomnienia jego bliskich znajomych braci kapłanów, którzy go znali i byli razem z nim w obozach Gusen czy Dachau, wiadomości pochodzące od jego Matki oraz jego rodzeństwa, a także wypowiedzi parafian tych miejscowości, w których pracował.

            Wszystkie te zebrane źródła odtworzą nam sylwetkę śp. Ks. Erwina Dudy, który swoje życie poświęcił służbie Bogu i ludziom.

            Życie i działalność Ks. Erwina Dudy można podzielić na trzy okresy:

Okres I – lata młodości i lata studiów /1911-1936/

Okres II – działalność duszpasterska jako wikary w parafiach:

a)      Boguszowice /1VII – 15.VIII.1936/

b)      Radlin /22.VIII.1936 – XI.1939/

c)      Ustroń /XII.1939 – 23.IV.1940/

Okres III – aresztowanie, pobyt w obozach i śmierć /23.IV.1940 – 3.II.1942/

 

            Okres I. Lata młodości  i lata studiów

/1911 – 1936/

Ks. Erwin Duda urodził się 1 września 1911 roku w Pruchnej pow. Cieszyn, woj. Katowice jako syn Karola i Marianny z domu Michalczyk. Ochrzczony został 8 września 1911 roku przez ks. Ferdynanda Schuberta, ówczesnego proboszcza w Pruchnej. Potwierdza to parafialna księga chrztów.

Ks. Erwin Duda pochodził z biednej rodziny robotniczej. Ojciec jego – Karol Duda – był kolejarzem. Matka – Marianna Duda – zajmowała się wychowaniem dziewięciorga dzieci oraz prowadziła gospodarstwo domowe, 2,8 ha. Ks. Erwin był najstarszym z rodzeństwa. W 1917 roku zaczął uczęszczać do szkoły podstawowej w Pruchnej. Po ukończeniu piątej klasy szkoły podstawowej, w 1922 roku rozpoczął naukę w ośmioletnim gimnazjum humanistycznym w Bielsku. Do gimnazjum musiał codziennie dojeżdżać z Pruchnej. Warunki pracy w domu Ks. Erwin miał bardzo trudne. Wśród licznego rodzeństwa jako najstarszy syn musiał pilnować młodszych, odrabiać z nimi lekcje, a później dopiero zajął się własną nauką. Ks Erwin miał trzech braci i pięć sióstr.

Jego bracia to Ferdynand. Karoli i Franciszek, obecnie jeszcze żyjący. A spośród pięciu sióstr Ks. Erwina Dudy tylko trzy żyją. Są to Helena, Marta i Maria.

Lata dziecinne i gimnazjalne Ks. Erwin spędził na nauce w szkole i w domu rodzinnym, pomagając Rodzicom w pracy na gospodarstwie. Będąc młodzieńcem ks. Erwin należał do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Pruchnej.

Razem ze swoją zmarłą siostrą Bronką i bratem Karolem brał aktywny udział w działalności tego stowarzyszenia. Zespół amatorski K.S.M. Z Pruchnej wystawiał na miejscowej scenie sztuki teatralne o charakterze religijnym i oświatowym np. „Brylantowy Krzyż”, „Karpaccy górale”, „Jasełka” itp. KSM zorganizowało chór kościelny. Ks. Erwin był także harcerzem, lubił wycieczki w góry do pobliskich Beskidów, lubił śpiewać piosenki religijne i harcerskie. W 1931 roku ukończył gimnazjum humanistyczne w Bielsku zdobywając świadectwo dojrzałości.

W 1931 roku Erwin wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie.

„W czasie wakacji po II r. studiów odwiedziło go kilku kolegów. Obserwowałam ich radosne rozmowy, swobodne i kulturalne zachowanie. Może i ja kiedyś będę studentką. Któregoś dnia powiedział mi Erwin: <<Gdy urośniesz, będziesz nauczycielką, a ja będę księdzem. Pojedziemy tam na Wschód. Tam są ludzie biedni. A my także będziemy biedni>> Zrozumiałam, że mówi o Polesiu, Podlasiu. Miałam już 11 lat.” W Seminarium Duchownym Ks. Erwin Duda przez wszystkie lata pobytu odznaczał się pobożnością, skromnością i pokorą.

Zachwycał się medytacjami Ks. dr Jasińskiego. W czasie przechadzek poza miasto Erwin prowadził z kolegami rozmowy na temat wygłoszonych nauk medytacyjnych w Seminarium – oświadczył jego kolega z czasów seminaryjnych ks. Franciszek Mokros.

- ks. Franciszek Schubert, który przez 30 lat był proboszczem w Pruchnej i znał ks. Erwina od dziecka taką uwagę dodał do jego świadectwa moralności: „Jest mi znany jako młodzieniec uczciwy, chętny w spełnieniu obowiązków religijnych, troskliwy o cześć i chwałę Bożą. Należałoby życzyć sobie, żeby wszyscy alumni tymże duchem byli napełnieni, a Kościół zyskałby bardzo wiele”.

Inny proboszcz, zastępca ks. Schuberta, także wydaje o nim świadectwo: „Jest zawsze bardzo chętny do pomocy i bardzo religijny. Posiada wszystko czego wymaga się od kapłana i świeci wszystkim w parafii dobrym przykładem... ”

            „Z późniejszych wakacji Erwina pamiętam szczególnie rok 1935. Mieliśmy już 4,10 ha, Ojciec zaciągnął kredyt i kupił 1,36 ha. Studia na teologii w Krakowie kosztowały ok. 140 zł miesięcznie /wartość krowy 100 do 120 zł/.

Pensja Ojca wynosiła ok. 250 zł, resztę koniecznych wydatków dla 11 osób pokrywało gospodarstwo: trzoda chlewna, drób. Mama piekła tygodniowo sześć bochenków w piecu chlebowym. Wydatki się zwiększały: następni szli do szkół wg własnego wyboru.

Wakacje spędzał Erwin w domu; koszenie łąki, wynajętych skarp kolejowych, suszenie trawy, zwożenie do stodoły. Zaraz następowały żniwa. Ojciec i Erwin kosili żyto, pszenicę, młodsi formowali i wiązali snopki, stawiali kopy, z kolei zwożono zboże na ręcznie popychanym wozie, czasem przy pomocy dwóch oprzężonych krów. Całą rodzina brała udział w młóceniu zboża na maszynie o dwóch kołach napędzanych ręcznie, każde przez dwie osoby.

            W żniwny dzień 1935 r. Ojciec powiedział rano, że miał przykry sen, należy uważać przy pracy. Ojciec i Erwin kosili, my – jak zwykle. Upał wzrastał. Patrząc na coraz bardziej purpurową i mokrą twarz Erwina i nas, Ojciec przypominał: „powoli, spokojnie, robić przerwy”.

Opodal w cieniu akacji siedziała chora Bronka, przyglądała się naszej robocie. Leczona stale – czuła się lepiej. Później wstała i poszła do domu. Nagle usłyszeliśmy krzyk z domu. Rozpaczliwie krzyczała Maryczka, siostrzenica Taty, przyjęta „za swe”, pomagała Mamie przy dzieciach. Rzuciliśmy wszystko, biegliśmy przerażeni. Bronka miała silny krwotok z płuc. Erwin podał jej coś w szklance. Rodzice obok podsuwali poduszki, reszta bezradna. Na życzenie Ojca Erwin został przy niej, ktoś jechał po lekarza, my wróciliśmy do pracy we łzach. Za tydzień zmarła. Cios straszny”.

            Po ukończeniu studiów teologicznych w Krakowie Erwin otrzymał święcenia kapłańskie 28. VI. 1936 roku w Katowicach. Dnia 29 czerwca 1936 roku w święto Apostołów Piotra i Pawła w rodzinnej parafii ks. Erwina, w Pruchnej odbyły się prymicje. Ks. Erwin Duda w otoczeniu ks. proboszcza Myrcika, całej swojej rodziny i licznej rzeszy parafian udał się w procesji z domu rodzinnego do Kościoła parafialnego, aby odprawić Mszę św. prymicyjną.

Po Mszy św. prymicyjnej odbyła się uroczystość domowa w domu Prymicjanta. Cała uroczystość prymicyjna odbyła się w duchu Bożym.

            Ks. Erwin Duda na obrazkach prymicyjnych dał sobie wypisać motto „Jezu cichy i pokornego serca...”

Może dla wielu ludzi, którzy powtarzają te słowa, stają się one brzmieniem bez głębszej treści, a dla ks. Erwina była to prawda życiowa, wzór postępowania, ognisko jego osobowości.

„Cichy i pokornego serca” to najistotniejsze piękno jego duszy, nierozerwalnie z nim związane. A druga jego prawda życiowa to wspaniały hymn miłości, uwielbienia i podziwu „Wielbij duszo moja Pana, albowiem uczynił mi wielkie rzeczy... ” to były prawdy życiowe, którymi ks. Erwin żył.

  

Okres II. Działalność duszpasterska jako wikary.

/1936 – 1940/

            Po święceniach kapłańskich ks. Erwin Duda z pełnym zapałem, do pracy udał się na pierwszą placówkę duszpasterską, którą były Boguszowice koło Żor. Tutaj pracował zaledwie kilka tygodni, bo od 1 lipca 1936 roku do 15 sierpnia tego samego roku.

W kronice parafialnej w Boguszowicach nie ma żadnych wiadomości o ks. Erwinie Dudzie. Jednak jego krótki okres pobytu w Boguszowicach utkwił parafianom z Boguszowic w pamięci. Świadczą o tym następujące wypowiedzi.

            Według relacji parafianki z Boguszowic ks. Erwin Duda przybył do Boguszowic w okresie letnim 1936 roku na zastępstwo w czasie urlopu ks. Karola Długaja, ówczesnego ks. proboszcza w Boguszowicach.

W czasie swego niedługiego pobytu w Boguszowicach pozyskał sobie całkowicie sympatię parafian. Bardzo lubił turystykę i wędrówki piesze. Zorganizował między innymi dwie wycieczki piesze z młodzieżą i dorosłymi do leżącej w pobliżu groty tzw. Studzionki na terenie parafii Jankowice. Ks. Erwin Duda był bardzo towarzyski, pełen werwy życiowej i humoru.

            Inny mieszkaniec Boguszowic tak się wyraził o ks. Erwinie Dudzie: W czasie swego pobytu w Boguszowicach  ks. Duda żywo interesował się historią parafii. Z dawnego klasztoru O.O. Cystersów w Rudach koło Gliwic odnalazł gdzieś kronikę o założeniu osady i założeniu pierwszego Kościoła przez księdza Bogusza /stąd nazwa Boguszowice/. W czasie swych kazań ks. Duda mówił o legendzie groty w Studzionce i o męczeńskiej śmierci księdza, który w czasie odwiedzenia chorego zginął tam zamordowany przez husytów.

            Po krótkim pobycie w Boguszowicach ks. Erwin Duda otrzymał dekret na wikarego do Radlina parafii św. Marii Magdaleny. W Radlinie pracował od 22 sierpnia 1936r. do listopada 1939 roku. Proboszczem w tym czasie w Radlinie był ks. Jan Ruta.

Działalność duszpasterska ks. Erwina Dudy w Radlinie także utkwiła w pamięci mieszkańcom Radlna.

            A oto wypowiedź jednego z parafian o ks. Erwinie Dudzie:

Ks. Erwin Duda przybył do Radlina latem 1936 roku. Był on księdzem pobożnym i skromnym. Swoją pracę duszpasterską spełniał gorliwie. Prowadził Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. Odwiedzał często chorych w parafii, opiekował się biednymi i opuszczonymi. W ciągu 3 lat pobytu w Radlinie ks. Duda był bardzo lubiany przez tutejszych parafian...

            Również ks. Konrad Szweda  w artykule pt. „Z Chrystusem przez życie” tak pisze o działalności duszpasterskiej ks. Dudy w Radlinie:

            W Radlinie, gdzie przez trzy lata był wikarym, zdobył sobie serca wszystkich wzniosłością głoszonych nauk i przykładem świętego życia. „To anioł w ludzki ciele”- mówiono powszechnie...

            W sierpniu 1938r. Przyjechał Erwin na trzy dni urlopu, chciałby zwiedzić zaolziańskie góry, prosił Ojca, aby zgodził się na mój udział w tej wycieczce. Skończyłam  pomyślnie I klasę szkoły średniej. Wysiedliśmy w Gnojniku, przed nami Kotarz, Praszywka, Wielki Połom, Mały Połom, Mosty, Jabłonków, Stożek, Wisłą. Nasz ekwipunek niósł Erwin w plecaku. Na szlaku leśnym zaczęliśmy śpiewać. Erwin- sopran, ja- alt; pieśni maryjne i kościelne- znaliśmy z naszych wspólnych modlitw i śpiewów wieczornych ściśle przestrzeganych przez Ojca.

            Na górskiej trasie śpiewaliśmy też pieśni harcerskie, góralskie, legionowe. Gdy zobaczyliśmy robotników zajętych wyrębem, szliśmy cicho, raźnym krokiem: nie wiadomo, czy Czesi, czy Polacy. Trasa na Wielki Połom była piękna, cienisty las lekko szumiał, za nami gdzieś pomrukiwała burza, zapewne od Ostrawy idzie na Racibórz. Wreszcie przez pnie Świerków zobaczyliśmy położoną wyżej słoneczną polankę; pójdziemy się ogrzać, może będą poziomki.

            Kilkanaście kroków w górę i zobaczyliśmy, że to był wyręb na stoku południowym, sięgał daleko w dół aż do następnej góry porosłej lasem. Na wyrębie duże i małe skały, podszycie leśne do kostek i poziomki. Zapomnieliśmy o coraz groźniejszych odgłosach burzy, wzmagającym się wietrze, aż ciemna chmura zasłoniła wyręby. Z przerażeniem zobaczyliśmy błyskawice, słychać było częste grzmoty wielokrotnie odbijające się echem, nowe błyskawice. Ostry wiatr. Patrzyliśmy na kłębiące się wierzchołki zachodniego lasu położonego niżej od wyrębu, około dwieście kroków od nas, jak łan łąki zielonej u stóp.         

Brat powiedział: „Siądź sobie na tej skale, ja tu siądę”, o trzy kroki była podobna płaska skała. Kilka metrów za nami stały szeregi wysokich Świerków należących do stoku północnego. Ich wierzchołki chwiały się, mocno uginały z wiatrem i przeciw, wśród grzmotu i błyskawic. Odwróciłam się w stronę lasu niżej położonego z zachodniej strony, skąd ta burza nadchodziła i był już nad nami. Wzrastał jakiś szum- deszcz.

            Nieszczęsne wierzchołki uginały się, popychały, kłębił, gwałtownie prostowały, odpychał, zalewane gęstym deszczem. Teraz deszcz nas dosięgnie! Południowa strona szara od deszczu. Teraz mył Suche trzaski błyskawic, huk potężny, wielokrotny nad nami i wokół, wszędzie. Pogmatwane wierzchołki szalały. Teraz na nas. W struchlałym mózgu nie pozostał już żaden wyraz. Przerażona siedziałam nadal, oczekując ulewy, gdy większość błyskawic i grzmotów przesunęła się już poza nas, gdzieś dalej i słabł. Odwróciłam się do Brata. Popatrzył na mnie, nie mówiliśmy nic. Grzmoty coraz dalsze, lekki wiatr. Po długiej chwili powiedział: „Chyba już pójdziemy”. Mieliśmy suche ubrania, Erwin założył plecak. Zeszliśmy z otuchą tych kilkanaście kroków na szlak z północnej strony. Parę spóźnionych kropli spadło z drzew, szlak był wilgotny od deszczu.

Przerażenie jeszcze tkwiło wewnątrz. Po paru minutach drogi zobaczyliśmy gęste warkocze wody spływające z góry, srebrzyły się, omijały drzewa, płynęły przez ścieżkę w dół. Stanęliśmy zdumieni. Popatrzyliśmy w górę. Przez drzewa było widać wyręb, jego szerokość. Było to przedłużenie grzbietu od wschodu, stamtąd spływały wartkie strugi w dół, można było je przekroczyć. Deszcz ze wszystkich stron miejsca na polance, gdzie siedzieliśmy i wstali w suchych ubraniach, w taką burzę? Patrzyliśmy bez słowa. W milczeniu poszliśmy dalej, przekraczając pasma wody. Prawda niemożliwa do przyjęcia, rozum bezradny, bezbronny, chaos myśli. Byłam tam i widziałam, być nie mogło, a było. W całym masywie górskim zalanym przez burzę- suche miejsce na polance.

            Zamyślenie nasze przerwał Erwin „ Chyba Pan Bóg zobaczył ciebie, taką kruszynę z warkoczami i ulitował się”. Przerwałam „Och, to ciebie chroni! Ty masz już wiele za sobą, a ja dopiero zaczynam. Chciałeś być w górach”. Później zapytałam go jeszcze „Jak długo byliśmy na tej polance?” „Trochę ponad godzinę” odpowiedział. Trudno było wewnętrznie uporać się z taką prawdą. Erwin był zawsze skromny ja czułam się małą wobec spraw niezrozumiałych, szliśmy przesiąkniętym mgłą  lasem, rozmowy o roślinach czy krzewach urywały się. Do tematu burzy nie wróciliśmy nigdy. Pisanie jest bardzo trudne, mówienie w ogóle niemożliwe, ale chyba człowiek powinien być także sprawiedliwym względem Boga. O zmierzchu dotarliśmy do schroniska, zmęczona usiadłam na łóżko. Erwin przyniósł kolację, umył mi nogi w miednicy. Jak dobrze mieć takiego Brata. No i Bozię także. Dalsza trasa była już spokojna i pogodna. Miałam wtedy 15, a Erwin 27 lat.

            Po wybuchu II wojny światowej ks. Erwina Duda z końcem listopada 1939 roku został przeniesiony do Ustronia parafii św. Klemensa.

            27 lutego 1940 roku zmarła na zapalenie osierdzia nasza siostra piętnastoletnia Irena: Lekarz nie przyszedł, odmówił. Mszę św. żałobną odprawił ks. Erwin. Słyszeliśmy jego dziecinny łamiący się głos i to ostatnie „Reguescat in pace” na trumną ukochanej siostrzyczki.

            Z kroniki parafialnej o pobycie ks. Dudy w Ustroniu nic się nie dowiemy, albowiem kronika parafialna w Ustroniu została spalona w czasie wojny.

            Ks. dziekan Ludwik Kojzar, ówczesny proboszcz w Ustroniu oświadczył autorowi tej pracy, że ks. Erwin Duda przybył do Ustronia z Radlina pod koniec listopada 1939r.

            W ustroniu ks. Duda pracował zaledwie kilka miesięcy, aż do 23 kwietnia 1940 roku.

Jednak swoje obowiązki kapłańskie spełniał sumiennie i gorliwie. Cechowała go wielka skromność. Był bardzo lubiany przez swoich parafian w Ustroniu...

            A parafianie z Ustronia tak się wyrażają o księdzu Dudzie:

            Ks. Duda był cichym i pobożnym kapłanem. Był dobrym dla wszystkich. W kwietniu 1940 roku został aresztowany przez Gestapo i więcej go już nie zobaczyliśmy.

            „Ostatni raz Erwin był w Pruchnej na pogrzebie Wujka Mamy, Franciszka Matuszyńskiego, który zmarł 12.04.1940r. Po pogrzebie pojechał do domu. Rozmowy w rodzinie były pełne niepokoju, niepewności, troski o każdego z nas. Mama odprowadzała Erwina d o furtki. Przez otwarte okno w ten słoneczny dzień słyszałam przyciszony, błagalny głos mamy: „...ukryj się,  mamy tyle krewnych, może w górach albo w Wiedniu” Erwin powiedział: „Nie mogę. Jestem nie tylko polakiem, jestem także księdzem... mam obowiązki.” Dalszej rozmowy nie słyszałam, ale stali jeszcze długą chwilę przy furtce, chyba jeszcze żebrała o życie. Potem patrzyła za odjeżdżającym na rowerze, dopóki Go widziała.

            Ks. Erwin Duda krótko był wikarym w Ustroniu, zaledwie pięć miesięcy. I krótko także trwała jego działalność duszpasterska. Cztery lata pracy w Winnicy Pańskiej to krótki czas. Ale były to lata w całej pełni poświęcone służbie Bogu i bliźniemu.

            W ten sposób zakończył się okres działalności  duszpasterskiej ks. Erwina Dudy, a rozpoczyna się ostatni.

            Jest to okres aresztowania i pobytu w obozach. Okres ten trwał niecałe dwa lata, ale był okresem bardzo trudnym dla ks. Dudy.

Okres aresztowania i pobytu w obozach to okres najtrudniejszy, ale dla tej pracy bardzo ważny.

  

Okres III.  Aresztowanie, pobyt w obozach i śmierć

/1940-1942/

Opisując aresztowanie i pobyt w obozach koncentracyjnych ks. Erwina Dudy trzeba na początku zastanowić się, co było przyczyną jego aresztowania.

Ks. Erwin Duda czuł się zawsze i wszędzie Polakiem. Z rozmów, które przeprowadził autor tej pracy z kompetentnymi osobami wynikało, że przyczyn aresztowania ks. Erwina Dudy należy dopatrywać się w tym, że był Polakiem i kapłanem.

I tak ks. dziekan Ludwik Kojzar, ówczesny proboszcz w Ustroniu oświadczył: wydaje mi się, że powodem aresztowania ks. Erwina Dudy było to, że „był Polakiem i kapłanem” .

Także matka ks. Erwina Dudy – Marianna Duda – na pytanie co było powodem aresztowania ks. Erwina odpowiedziała: „powodem było to, że był Polakiem i księdzem” .

Podobne opinie wypowiadali również parafianie z Radlina i z Ustronia.

Gdy chodzi o datę aresztowania ks. Erwina Dudy to jest jedna opinia. Ale na wstępie należy zaznaczyć, że Jan Domagała w swojej książce pt. „Ci, którzy przeszli przez Dachau” podaje dzień 8.12.1940 roku jako dzień aresztowania ks. Erwina Dudy. Jednak z tą datą nie można się zgodzić, ponieważ są inne dowody, które wskazują na to, że ks. Erwin Duda został aresztowany 23.04.1940 roku . Takim najpewniejszym argumentem, który przemawia za tym, że ks. Erwin Duda został aresztowany 23.04.1940r. jest wypowiedź ks. dziekana Ludwika Kojzara, ówczesnego proboszcza w Ustroniu, który był naocznym świadkiem jego aresztowania.

Także w dokumentacji osobistej ks. Dudy, która znajduje się w archiwum kurialnym w Katowicach jest podana data jego aresztowania a mianowicie 23.04.1940r. Stąd też datę tę należy uznać za prawdziwą datę jego aresztowania.

Ks. Erwin Duda został aresztowany przez gestapo w Ustroniu 23.04.1940r., na wikarówce (w starym probostwie) rano, przed Mszą Świętą. Ks. dziekan Ludwik Kojzar był świadkiem jego aresz-towania. Gdy ks. Duda pakował swoje rzeczy odchodząc do więzienia, chciał zebrać ze sobą organki – ulubiony jego instrument. W swej delikatności zapytał jednego z esesmanów, czy mogę zabrać organki? A esesman odpowiedział – tak. 

Razem z ks. Erwinem Dudą dnia 23.04.1940r. aresztowano w Ustroniu około 40-osobową grupę ludzi, szczególnie inteligencję. Z faktu tego można przypuszczać, że było to masowe areszto-wanie ludności polskiej . Po aresztowaniu ks. Erwin Duda został przewieziony do więzienia „He-blownia” w Cieszynie. Pobyt jego w więzieniu cieszyńskim trwał jeden miesiąc, ale był bardzo cięż-ki .

Pod koniec maja 1940 roku ks. Duda został przewieziony z Cieszyna do obozu Mauthausen – Gusen, gdzie przebywał prawdopodobnie do 8 grudnia 1940 roku.

Jan Domagała w książce „Ci, którzy przeszli przez Dachau” w notatce o ks. Erwinie Dudzie nic nie wspomina o jego pobycie w obozie w Gusen, a datę 8 grudnia 1940r. przyjmuje jako datę aresztowania i wywiezienia do Dachau . Z taki zdaniem nie można się zgodzić, ponieważ fakt kilkumiesięcznego pobytu ks. Dudy w Gusen należy uznać za pewny. Wskazują na to wypowiedzi jego kolegów obozowych oraz relacje jego matki i rodzeństwa.

Gusen – to obóz filialny obozu Mauthausen, położony w górnej Austrii. Oba obozy przy kamieniołomach uważane były za jedne z najbardziej potwornych. Warunki pracy i bytowania były o wiele gorsze niż w Dachau. Pobyt ks. Erwina Dudy w Gusen był bardzo trudny. Świadczą o tym wypowiedzi księży – więźniów, którzy przetrwali ciężkie lata obozowe i opisują tamte dni.

Ks. Konrad Szweda w artykule pt. „Z Chrystusem przez życie” opisuje pobyt ks. Erwina Dudy w Gusen.

„Gusen – kamieniołomy. Słońce piecze z niezwykłym żarem. Długim wężem snują się za-czadzeni więźniowie, niosąc kamienie i odłamki skał na ramionach. Wśród nich widać ks. Erwina. Słania się nieraz pod ciężarem, lecz nie narzeka. Modli się i podtrzymuje innych: ‘’Módlcie się wiele, a Bóg wam pomoże’’. Wieczorem po całodziennej pracy nie spoczywa, spowiada słabych na duchu braci – Polaków, zachęca do wytrwania, błogosławi... ” .

Chcąc jeszcze bardziej naświetlić ciężki stan księży – więźniów w Gusen przytoczę jeszcze jedną wypowiedź.

O. Henryk Malak w swojej książce pt. „Klechy w obozach śmierci” pisze: „… Transporty z Gu-sen i Mauthausen przedstawiały istny obraz nędzy ludzkiej. Zarówno Gusen jak i Mauthausen, zna-ne wśród więźniów jako największe mordownie istniały przy kamieniołomach tak jak w Grenzdorf. Toteż koledzy stamtąd są tak potwornie wychudzeni, schorowani, że sprawiają wrażenie cieni, a nie ludzi… Są to wszystko kapłani w latach od 27 do 40 i kilku lat, a jednak patrząc na te przygarbione szkielety, na nogi opuchnięte do grubości hłów, na te poszarzałe, wrzodami i liszajami pokryte wychudłe twarze, w których świecą się niezdrowym blaskiem zapadłe głęboko oczy, trudno powstrzymać łzy. Co z tych młodych, nie wiadomo kwitnących zdrowiem ludzi, zrobiły miesiące pracy w kamieniołomach… ”.

Te dwa cytaty wystarczą, aby sobie uświadomić, jak trudne były warunki życia kapłanów – więźniów w Gusen. W takich ciężkich warunkach przebywał także ks. Erwin Duda.

Listy z Gusen przychodziły do końca listopada. W grudniu 1940 roku nastąpiła zmiana adresu, pisał z Dachau o pobycie wśród księży, o lepszych warunkach, o wspólnej wigilii i opłatku. Wzbudziło to naszą nadzieję. W czasie działań frontowych w marcu – kwietniu 1945 roku ewakuowano naszą rodzinę, zniszczeniu uległ dom, gospodarstwo, książki, dokumenty. Dwa ostatnie listy z Dachau nosiłam w torebce wśród dokumentów, dlatego ocalały .(Aneks).

Dnia 8 grudnia 1940 roku przybył do Dachau transport kapłanów z kamieniołomów z Gusen – podaje o. Henryk Malak w swojej książce pt. „Klechy w obozach śmierci” . Stąd należy wysunąć wniosek, że w szeregach kapłanów przybyłych do Dachau z Gusen dnia 8 grudnia 1940 roku musiał być również ks. Duda.

Obóz śmierci w Dachau był założony przez Hitlera, a przeznaczony początkowo dla komunistów. Część z nich z czasem została wywieziona do innych obozów, a reszta pozostała na miejscu i pełniła funkcje w obozie, gdy zamieszkali w nich nowi więźniowie. Tymi nowymi mieszkańcami obozu w Dachau zostali głównie Polacy, niewygodni reżimowi hitlerowskiemu po 1939 roku. Pragnąc pokonaną Polskę zamienić jak najszybciej w niemiecką prowincję, postanowił Hitler zniszczyć całą inteligencję polską świecką i duchowną. Temu celowi służył obóz koncentracyjny w Dachau.

Więziono tu wpierw Polaków nie duchownych. Niebawem poczęto wysyłać tam i księży Po-laków. Z biegiem czasu obóz ten stał się jakby specjalnym obozem dla duchowieństwa wszystkich wyznań i krajów. Byli tu bowiem księża katolicy i pastorzy protestanccy, byli duchowni prawosławni i mahometańscy, byli kapłani i klerycy diecezjalni oraz ojcowie i bracia zakonni.

Duchowni Polacy byli w Dachau grupą najliczniejszą i wszystkich razem było około dwóch tysięcy. Księży niemieckich było czterystu, następnie według liczby szli duchowni Francuzi, Czesi ze Słowakami, Holendrzy, Belgowie i Włosi. Przedstawiciele innych narodowości byli stosunkowo nieliczni.

Początkowo wszyscy duchowni byli umieszczeni razem w jednym bloku i nie brano pod uwagę wyznania czy narodowości. Później,  gdy duchownych było coraz więcej, zajęto drugi, a w końcu i trzeci blok. Ostatecznie duchowni – Polacy, zarówno kapłani jak i ojcowie zakonni oraz protestanccy pastorzy mieszkali w blokach 28 i 30.

Inni duchowni przebywali w bloku 26, w którym też urządzono kaplicę i od połowy września 1941 roku nie wolno było Polakom do niej uczęszczać.

W stosunku do ogólnej liczby wszystkich więźniów, która to liczba wahała się między 12-ma i 13-ma tysiącami, ilość więźniów duchownych była procentowo bardzo duża. Duchowni katoliccy stanowili tu 94,88% całej liczby więźniów duchownych.

Poza tym momentem należy zwrócić uwagę i na tę jeszcze okoliczność, że Polacy mieli w obozie najgorsze warunki bytowania tak pod względem materialnym jak i duchowym. Ten sam los dzielili z Polakami Litwini, a od roku 1944 Francuzi, Węgrzy i Włosi.

Trzeba jeszcze dodać i to, że położenie obozu w Dachau również było w tym celu dobrane. Obóz ten położony był około 15 km na północ od Monachium. Jak już wspomniano, został zbudowany z rozkazu Hitlera w 1933 roku i przeznaczony dla usuwania niewygodnych osób. Zbudowany został na torfiastym i bagnistym terenie, specjalnie na to dobranym. Podczas budowy i urządzania tego obozu wiele osób poniosło śmierć. Bagniste tereny, przeznaczone na obóz śmierci, posiadały wyjątkowo trudny klimat: wilgotny, mglisty i bardzo niezdrowy. Wybranie tego miejsca było wymysłem celowym, bo zarówno położenie geograficzne jak i warunki klimatyczne okolicy Dachau sprzyjały wielce gestapo w wykończeniu więźniów. 

Do tego trudnego także obozu koncentracyjnego dostał się również ks. Erwin Duda. Wśród innych więźniów, ks. Duda odznaczał się jedynie numerem. Miał numer obozowy 21961.

Dla gestapo ks. Duda nie był już osobą, ale był tylko numerem 21961-szym.

Jedynymi osobami, które potrafiły uszanować jego godność i osobę, to byli koledzy księża – współwięźniowie. Kolega ks. Dudy, ks. Maj Dominik, kapłan z diecezji lubelskiej, który spotkał się z nim w Dachau, taką dał o nim wypowiedź: „Erwin to serdeczny mój przyjaciel. Wspominam go jako człowieka niezwykłego hartu ducha, niespotykanej pogody w znoszeniu cierpień, całym młodym sercem złączonego z Bogiem .”.

Ks. Erwin Duda w Dachau został przydzielony na blok 30, do izby pierwszej. Przydzielenie ks. Dudy na blok 30 wskazuje na to, że przybywając z Dachau do Gusen musiał być już chory. A według relacji Jana Domagały umieszczonej w książce pt. „Ci, którzy przeszli przez Dachau” w bloku 30 przebywali tylko chorzy i inwalidzi.

W Dachau ks. Duda pracuje w komendzie „Luftschutz-keller”. Ciężka praca i zimno przechodzące do szpiku kości, odbiera wielu więźniom zdrowie. Po całodziennej pracy ks. Duda i jego koledzy udają się do swojego bloku 30 na spoczynek. Ostatni gong. Gasną obozowe światła. Ks. Frelichowski z Pomorza odmawia półszeptem modlitwy wieczorne, a ks. Duda podaje kilka myśli do rozważania na następny dzień.

Wielkie wrażenie wywarła na nim książka pt. „Serce Jezusa a kapłaństwo”. Miał ją całą w streszczeniu. Z niej czerpał nauki, które użyźniały duszę, uzdolniały je do wyższych wzlotów.

Noc pogrąża wszystkich w śnie. Tylko ks. Erwin nie zasypia, straszliwie kaszle. W swej delikatności, nie chcąc przeszkadzać sąsiadom, wychodzi do przedsionka, gdzie męczy go całymi godzinami kaszel. A rano na równi z innymi idzie do pracy.

- Dlaczego nie idziesz do szpitala obozowego? – zachęcali koledzy.

- Gdy pójdę to już nie wrócę…

Wkrótce nowa, gwałtowna fala cierpień miała go dotknąć jeszcze mocniej.

Wigilia Bożego Narodzenia 1941 roku. Na izbie ponuro i smutno. Przemówienie blokowego wywarło przygnębiające wrażenie. Do głowy cisną się wspomnienia o wieczerzy w domu, o troskliwej matce, choince… Serce skurczyło się bólem, w oczach zaperliły się łzy. Nagle nastrój się rozja-śnia. Do izby wpada Wicek (ks. Frelikowski) – Mam Pana Jezusa! Przygotujcie się do Komunii św. Iskry radości zabłysły w oczach.

- Boże Dzieciątko nas nie opuściło. Wszyscy modlą się w skupieniu, z wolna nucą kolędy. Ks. Erwin klęczy między łóżkami zatopiony w serdecznej rozmowie z Bogiem.

- Choć, Erwinie, zagraj coś Dzieciątku!

- Po chwili wstaje, bierze organki, wygrywa Panu Jezusowi śliczne pastorałki i góralskie piosenki, jak pastuszkowie w betlejemskiej stajence. Zmienia się nastrój, w sercach rodzi się błogie uczucie radości… Chrystus prowadzi ks. Erwina po ostrej ścieżce pokutnej do coraz większego wy-niszczenia. Ks. Erwin słabnie z dnia na dzień, gorączka wzrasta. W początkach stycznia 1942 roku  przyjęto go do szpitala obozowego, do tzw. ‘’rewiru’’…

Do izby chorych przyjmowano więźniów, którzy w większości byli do tego stopnia wycieńczeni, że o własnych siłach nie mogli utrzymać się na nogach lub też byli tam skierowani wskutek poparcia ze strony znajomych współwięźniów.   

Ks. Erwin Duda w pierwszym liście do kolegów ze szpitala obozowego pisze: „Za późno, nie ma dla mnie ratunku, módlcie się za mnie”. Choroby nabawił się ks. Duda w czasie słynnej "kuracji na świerzb’’, kiedy to przy trzaskającym mrozie trzymano ich bez odzienia i głodzono…  

Edward Wichura – Zajdel w książce pt. „Z dziejów duchowieństwa śląskiego w czasie wojny 1939-1945” pisze: „… W 1941 roku około 3 tys. Więźniów zachorowało na świerzb, w przeważającej części ludzie, którzy wrócili z kamieniołomów. Komendantura zarządziła dla wszystkich zarażonych świerzbem ośmiodniową głodówkę – za karę. Chorym odebrano ubrania – zostawiono tylko koszulę, kalesony, drewniaki i ręczniki. Spędzono wszystkich do trzech izolowanych bloków i kazano im się leczyć. Posłanie składało się tylko z sienników. Koce zabrano. Izb nie opalano. Przez 8 dni każdy dostawał ćwiartkę chleba i 3 razy dziennie ciepłą kawę. Ludzie padali jak muchy. Co dzień z natłoczonej ludzkimi szkieletami izby wynoszono 10 do 15 zmarłych, z którymi trzeba było spać przez całą noc. Na apele czy do kąpieli wypędzano wszystkich bezlitośnie przy 16 czy 20 stopniach mrozu… A po 8 dniach głodówki dano więźniom dietetyczne porcje obiadowe, tj. jakąś kaszę. Dla wielu było to już za późno, bo głodowa śmierć zdążyła w zastraszający sposób przerzedzić tysiące chorych ludzi…” 

Jednak ks. Erwin Duda chorobę swoją znosi ze spokojem, z poddaniem się woli Bożej. Kiedy świeca życia dopalała się zupełnie z trudem pisze ostatni list, który przyjaciel jego ks. Maj Dominik zachował w urywkach:

„Kochani koledzy!

Już do Was nie wrócę. Siły mnie opadają. Chcę dopełnić ofiary życia, jakiej zażądał ode mnie Chrystus. Manete in dilectione – trwajcie w miłości Chrystusowej. Niech ks. Kałuża ze Skoczowa zawiezie mojej Matce i Ojcu ostatnie ucałowanie rąk i podziękuje im za wszystko. Niech powie kochanej Matce, by zgodziła się z wolą Bożą w tej bolesnej ofierze swego syna. A Was koledzy i przy-jaciele, proszę o modlitwę. Chciałbym jeszcze żyć. Dopiero 6 lat jestem kapłanem, ale jeśli Bóg, woła idę chętnie. Żegnam Was na zawsze, ofiaruję za Was moje życie i przyrzekam być orędownikiem u Boga…”

Gdy list ten czytano kolegom, niewymowna cisza napełniła izbę, a głębokie wzruszenie ogarnęło wszystkich. Tak rozstaje się z życiem kapłan, pisze o miłości Chrystusa, bo sam ta miłością był przepełniony…  

Ks. Erwin Duda wyczerpany do kresu sił zmarł na gruźlicę 3 lutego 1942 roku w szpitalu obozowym. Rodzice dostali zawiadomienie o śmierci swojego syna w Dachau. I pojechali do Dachau, by popatrzeć na swego syna, kapłana. Gdy przybyli do obozu, zaprowadzono ich do pewnego pokoju, gdzie była wyłożona trumna ze zwłokami ks. Dudy. Zobaczyli tylko jego twarz przez szklane okien-ko. I tak pożegnawszy się z nim na zawsze z bólem w sercu i łzami w oczach wrócili do domu.    

Zwłoki śp. Ks. Erwina Dudy zostały spalone w krematorium obozowym, a prochy jego zostały rozsiane przez wiatr po całej ziemi.

W lutym 1942 roku w kościele parafialnym w Pruchnej odbyło się nabożeństwo żałobne za śp. ks. Erwina Dudę.  

  Ks. Arcybiskup Kozłowiecki w swojej książce pt. „Ucisk i strapienie. Pamiętnik więzienia (1939-1945)” tak się wyraża o ks. Erwinie Dudzie:

„3 lutego 1942 roku zmarł przezacny kapłan, ks. Erwin Duda z diecezji katowickiej, lat 30” .

Ks. Erwin Duda kochał całym sercem Boga, kochał i szanował każdego człowieka. W ludziach widział swych braci w Chrystusie. Kochając zaś ludzi, kochał też przyrodę i swoje rodzinne strony, swój Śląsk Cieszyński. W wolnych chwilach obozowych często opowiadał o twardym życiu górali, o ich zwyczajach i potrzebach. Z zachwytem wspominał o swych wycieczkach w przepiękne Śląskie Beskidy, na Szafirowy Stożek, Czantorię czy Baranią. Nie było mu jednak danym do nich wrócić. Nie złożył swych kości w ukochanej Ojczyźnie, za którą tak w obozie tęsknił… 

Powiedział kiedyś Bossuet (wybitny kaznodzieja francuski) takie zdanie: „Skoro Bóg chce mieć jakieś dzieło całkowicie swoim, doprowadza w nim wszystko do wyniszczenia i nicości”. Tak było również z ks. Erwinem. Wyniszczył się całkowicie i spłonął jak całopalna ofiara i miłości do Chrystusa. Skąd brał tę postawę pokornego triumfatora wśród cierpień i gromów? Tajemnica ta leży w owym związku ze Zbawicielem. Człowiek znoszący w cichości cierpienia i bóle wznosi się co dzień na wyższy stopień miłości i zjednoczenia z Bogiem. Na takich wyżynach znajdował się ks. Erwin Duda. Stąd płynęła jego wielkość. Consummatus in brevi explevit tempora multa – stawszy się w krótkim czasie doskonałym, przeżył czasów wiele.

„Mieszkałam u Sióstr de Notre Damme w Strumieniu, pracowałam na poczcie. Dnia 3 lutego 1942 roku podająca śniadanie zakonnica zawiadomiła mnie, że jedna z Sióstr chce ze mną rozmawiać. Poprosiłam. Weszła i zapytała: Pani nazywa się Duda?”

„Tak”.

„Czy pani jest siostrą ks. Erwina Dudy?”

„Tak”.

Siadła naprzeciw: okrągła twarz, trochę zmarszczek, ręka na stole spracowana, popękana. Mówiła: „Chciałam pani koniecznie powiedzieć, że dziś w nocy śnił mi się ks. Erwin Duda. Nie znałam go ani nigdy nie widziałam. Była taka duża sala z krzesłami i podwyższeniem z przodu. Wszyscy czekaliśmy, bo miał Mszę św. odprawić ks. Erwin Duda.

Na podwyższeniu był stół pusty. Czekaliśmy. Wyszedł z boku, szedł z trudem, chudy, w jakichś łachmanach sinych. Rozpoczął modlitwy mszalne przy stole, a potem podniósł ręce i zaśpiewał ‘’Gloria in excelsis Deo’’. Zobaczyłam wtedy na nim wszystko lśniąco białe, piękne, jaśniejące na całą salę. Z wielkiego wzruszenia zbudziłam się. Niektóre Siostry już spały, a ja długo potem nie mogłam zasnąć”. Mówiąc to patrzyła gdzieś przed siebie, jakby wciąż jeszcze widziała. Zwróciła się znowu do mnie: „Było to takie dziwne! Musiałam to pani powiedzieć.” Wstała, była już w drzwiach, kiedy odpowiedziałam: „Bóg zapłać”.

Wierzę tym spracowanym rękom prostej kobiety – Siostry zakonnej. Wnioskuję, ze Erwin zmarł 2 lutego w godzinach 2200 – 2300. Rano 3 lutego śmierć zarejestrowano i wysłano telegram. Dlatego na tablicy cmentarnej zapisana jest data śmierci 2 lutego 1942 roku.  

Po wyzwoleniu Dachau przez wojska amerykańskie – pisze ks. Konrad Szweda – powołano do życia komisję kulturalno-oświatową z Gustawem Morcinkiem na czele. Zadaniem jej było zbie-ranie dokumentów zbrodni i postaci bohaterów, jakie przesunęły się przez obóz.

- Nie zapomnieć o ks. Erwinie Dudzie ze Śląska – mówili duchowni i świeccy – to kapłan pełen prostoty i prawdziwej miłości Chrystusowej.

Niezmiernie zdziwiła mnie taka opinia. Postanowiłem czegoś więcej dowiedzieć się od kolegów, którzy byli z nim w Gusen, a potem w szpitalu obozowym w Dachau. 

 

ks. Antoni Paszek, Kraków 1970

do góry